Kilkanaście dni temu media doniosły, że człowiek, który 40 lat zarządzał amerykańską korporacją ubezpieczeniową AIG Maurice Greenberg rozwija własną firmę i chce zagrozić na rynku swojemu poprzedniemu pracodawcy. Ze stanowiska szefa American International Group odszedł w 2005 roku, był obwiniany o dopuszczenie do błędów w działalności przedsiębiorstwa. Mimo swojego zaawansowanego już wieku (84 lata) ani myśli przejść na emeryturę, zamiast tego buduje swoją korporację. Wykorzystuje do tego pracowników odchodzących z AIG, którym rząd obniżył pensje za to, że ich firma otrzymała największą pomoc publiczną (150 mld dolarów) spośród podmiotów, które ucierpiały przez kryzys finansowy. Powstające przedsiębiorstwo wynajmuje również dobrze zlokalizowane biura po upadłym w zeszłym roku banku Lehman Brothers.
I oto praktyka po raz kolejny dostarczam nam dowodów na skuteczność wolnego ryku oraz fiasko państwowych regulacji i planów pomocowych. Zacznijmy najpierw od sowicie wspartego przez rząd, jednego z największych na świecie ubezpieczycieli, który w Polsce chyba bardziej był znany jednak z działalności bankowej. Na 150 miliardów dolarów pomocy dla tej gigantycznej korporacji zrzucili się wszyscy amerykańscy podatnicy, którzy lawinowo rosnący dług publiczny USA będą spłacać jeszcze w przyszłych pokoleniach. Marnym pocieszeniem jest dla nich zapewne to, że prawdopodobnie w znacznym stopniu uszczupli go inflacja, ponieważ wtedy i tak stracą wszyscy.
Tymczasem szefowie ratowanej firmy trwonią państwowe, czyli wszystkich obywateli, pieniądze na różnego rodzaju luksusowych imprezach i innych zbędnych fanaberiach mało związanych z działalnością biznesu, którym zarządzają. Ale przecież przyjemnie wydaje się środki, których się nie zarobiło (przypominamy, że państwo także nie zarabia, zarabiają tylko mieszkający w nim ludzie). No dobrze, ale firma nie ogłosiła upadłości, istnieje dalej, wszyscy w niej się dobrze bawią, rząd chce więc atmosferę nieco popsuć i wymyślił, że skoro dotował, to niech choć mniej zarabiają. Tylko, że w kapitaliźmie to rynek wycenia to, ile za swoją pracę dostają poszczególni ludzie, więc jeśli państwo w jakiejś firmie danego sektora chce to regulować, to inne podmioty, których takie restrykcje nie dotyczą z chęcią przejmą najbardziej wartościowych pracowników.
A co dzieje się z przedsiębiorstwem, z którego odchodzą najlepsi ludzie? No zdaje się, że przynosi coraz mniejsze zyski i wreszcie upada. Choć zapewne wcześniej dostanie jeszcze sporo dotacji, choćby w ukrytej formie, takiej jak rządowe zamówienia czy ulgi podatkowe, bo administracji bardzo trudno przyznać się do błędu. W końcu o porażką zostanie obwiniony jakiś kozioł ofiarny, który może nawet trafi za swoje „przewinienia” do więzienia. Trudno jednak zarządzać na konkurencyjnym rynku firmą, w której nadrzędną rolę odgrywają politycy, a od jej efektywności ważniejszy jest dla nich wizerunek w oczach wyborców. Jak my to doskonale znamy z własnego podwórka.
Była jednak korporacja, której urzędnicy nie zdążyli uratować – jeden z największych na świecie banków inwestycyjnych, czyli Lehman Brothers. Upadł z tak wielkim hukiem, że na giełdach całego świata „poleciały”… indeksy. Zamieszania było dużo, ubolewanie, strach, straty dla mniej rozważnych też z pewnością znaczne, zwróćmy jednak uwagę na to, co dzieje się obecnie. Biura po upadłej korporacji nie świecą pustkami, podobnie jak natura, także rynek nie znosi próżni. W miejscu zajmowanym przez jednego rynkowego kolosa, który rozsypał się na skutek podejmowania błędnych decyzji, natychmiast pojawiają się dziesiątki, może setki nowych firm, które zaczynają ze sobą konkurować w niezagospodarowanej niszy. W tych przedsiębiorstwach również potrzeba pracowników, dla których konieczne są lokale itd.
Tak właśnie działają mechanizmy rynkowe, politycy próbując gospodarką sterować ręcznie robią zwykle więcej szkód, niż pożytku. Przypisują sobie oni dosyć nieskromnie umiejętność przewidywania skutków, jakie dla sytuacji ekonomicznej będą miały podejmowane przez nich działania. Taką zdolność z pewnością chcieliby posiąść wszelkiej maści analitycy od giełd i tym podobnych sposobów zarabiania, niestety jednak nie są tak mądrzy, jak parlamentarzyści i ich doradcy. Rządzący są też oczywiście mądrzejsi od opozycji, która gdyby przypadkiem była u sterów, to z pewnością do „ratowania” gospodarki użyłaby zupełnie innych, ale równie pewnych sposobów.